Noc wiedźmy

2.1KReport
Noc wiedźmy

— Demony tam wirują, a duchy wirują.
Śpiewają swoje piosenki na Halloween. „Przyłącz się do zabawy”, krzyczą.

Ale nie chcemy tam jechać, więc biegamy z całych sił
I och, dziś wieczorem nie wejdziemy do nawiedzonego domu”

-Jack Prelutsky, „Nawiedzony dom”


***

To, co działo się w tym mieście w noc Halloween, było tajemnicą i dzieciom nigdy nie pozwolono się o tym dowiedzieć.

Rodzice wysyłali swoje maleństwa do sąsiednich miasteczek na psikusa lub psikusa, a nastolatki odbywały pielgrzymki w innych częściach hrabstwa na przyjęcia z okazji Halloween. Bez względu na to, jak rozmyślne, nieposłuszne lub wręcz podstępne może być dziecko, w Halloween słuchało poleceń rodziców i trzymało się z daleka.

Wiedzieli, być może instynktownie, że ta tajemnica nie jest dla nich.

Tak by zostało, gdyby nie list. Carol-Anne zadrżała, kiedy wyjęła go ze skrzynki i przeczytała adres. Potem wbiegła na górę i zamknęła się w łazience, wstrzymując oddech i odsuwając klapę. Minęła zapierająca dech w piersiach sekunda, kiedy przeczytała kilka pierwszych linijek, a potem pisnęła.

Zbiegając na dół, wpadła do środka, gdy jej zdziwiona matka i ojciec przygotowywali śniadanie i krzyczeli: „Mam to!” Wyglądali na zdezorientowanych, więc uniosła list.

„Dostałam stypendium” – powiedziała. – Mogę iść do Cala.

Czekała na ich okrzyki radości, ale żaden nie nadszedł. Zamiast tego jej rodzice wyglądali, jakby im przeklinała.

Mama jako pierwsza wyzdrowiała, opanowując słaby uśmiech przed niepewnym pytaniem: „Myślałem, że najpierw o tym porozmawiamy?”

Tata odwrócił wzrok, jak zawsze, kiedy był zdenerwowany i starał się tego nie okazywać. Nawet trochę zbladł. Carol-Anne nagle poczuła słabość w kolanach.

Tata zdał sobie sprawę ze swojego błędu i rzucił się, by go ukryć. – Jesteśmy tacy dumni – powiedział, obejmując ją jednym ramieniem. – Po prostu zaskoczony. Nawet nie wiedzieliśmy, że złożyłeś jeszcze podanie.

– To wspaniała wiadomość – dodała mama, zarządzając uśmiechem, w którym było trochę więcej życia. Gdakali radośnie przez kolejne dziesięć minut, wsuwając się w zawoalowane odniesienia do dalszych „rozmów” tylko co trzecie zdanie. Ale było za późno.

Carol-Anne wróciła na górę jeden stukający krok za drugim, zamknęła się w tej samej łazience i bardzo cicho płakała. Bez względu na to, co teraz powiedzieli, nie można było pomylić wyrazu twarzy mamy i taty: rozczarowanie.

Ale tak zawsze było w tym mieście. Z nielicznych dzieciaków, które co roku wyjeżdżały na studia, prawie wszystkie wróciły, niektóre w ciągu zaledwie kilku miesięcy. Była to niewielka społeczność i ściśle z nią związana. Wyjazd był mile widziany.

Dla większości rodziców najlepszą rzeczą, jaka mogła przydarzyć się ich dzieciom, było pozostanie w mieście, poślubienie kogoś z miasta i posiadanie dzieci, które same zostaną w mieście. Wszystko inne było zdradą. To była ich druga tradycja, po corocznej tajemnicy Halloween, aw umyśle Carol-Anne te dwie rzeczy były połączone.

Zawsze myślała, że ​​jej rodzice są inni, a przynajmniej zrobią dla niej specjalny wyjątek. Czy nie zawsze jej mówili, że może być kim tylko chce? A teraz to.

Więc dwie noce później postanowiła się zemścić.

Stojąc przed lustrem, wygładziła maskę na twarzy i ułożyła włosy. Maska była prostym czarnym domino na oczach i długim, spiczastym dziobem zamiast nosa. Miała na sobie lejącą się czarną sukienkę, pajęczy czarny szal i czarny kapelusz z daszkiem, ale postanowiła zostawić miotłę, nie chcąc, by ją spowolniła. Bardzo przypominały kostiumy cukierków albo psikusów, które nosiła jako dziecko (oczywiście w sąsiednich miastach). Ale dziś oznaczało to coś więcej.

Odwróciła się do kalendarza. To było Halloween, a także jej urodziny. Miała 18 lat; wiek niepodległości. A jej pierwszym aktem byłoby złamanie jednej, świętej zasady miasta, której przestrzegała przez całe życie. Co drugi dzieciak wyjeżdżał dziś wieczorem. Ale chodź piekło lub woda, Carol-Anne zostanie.

Na zewnątrz była jasna, ciemna noc z zimnym wiatrem i bladożółtym księżycem. Jej brat Thomas, dwa lata od niej młodszy, szedł za nią, już powłócząc nogami. Użyła kombinacji przekupstwa i szantażu, aby zmusić go do towarzyszenia jej. Wiedziała, że ​​tak naprawdę nigdy nie przeszedłby przez to wszystko, ale namówienie go, nawet w takim stopniu, poprawiło jej zemstę.

Thomas ubrał się jak duch, poplamiony biały makijaż zakrywający jego twarz pod białą peleryną z kapturem. Chciał dodać trochę łańcuszków, ale zawetowała je za to, że są zbyt hałaśliwe. Wyglądał tak ponuro i czając się, że Carol-Anne myślała, że ​​następny powiew może go całkowicie zdmuchnąć.

- Zaczekaj na mnie - powiedział Thomas, gdy jego płaszcz zahaczył się o krzak, ale Carol-Anne szła dalej. Pojechali starą drogą przez las, żeby mieć pewność, że nikogo nie spotkają, ponieważ oboje mieli wyjechać z miasta kilka godzin temu wraz z innymi dziećmi. Thomas pobiegł, żeby go dogonić, i dyszał nawet po krótkim biegu, chudy, bezkształtny duch, zbyt mały na własny całun.

"Dlaczego się spieszy?" powiedział.

– Spotykamy się z kimś. Nie chcę się spóźnić.

Właściwie już go widziała: przed sobą, na starym skrzyżowaniu, czekał mężczyzna z rogami i jaskrawoczerwoną peleryną. Gdy się zbliżyli, patrzył jak potworny klaun. Oczywiście była to tylko maska, źle dopasowana, ponieważ jej nosiciel trzymał pod spodem okulary.

Daniel uniósł go o kilka cali i uśmiechnął się. Carol-Anne nie odwzajemniła uśmiechu, ale ścisnęła jego dłoń na powitanie. – Udało ci się – powiedziała.

„Powiedziałem tacie, że będę dziś wieczorem w Summit”.

"Nas też."

I normalnie by były. Daniel najmniej chciałby przegapić tej jednej nocy w roku, kiedy nawet najbardziej apodyktyczni rodzice byli w tajemniczy sposób niedysponowani, a bardzo młodzi ludzie byli całkowicie pozostawieni samym sobie.

Ale Daniel i Carol-Anne dorastali razem i obietnica pocałunku, którego mu odmawiała tyle razy, gdy bawiły się w tym samym lesie, wystarczyła, by go odciągnąć. (Prawdopodobnie planował spróbować czegoś więcej niż pocałunku, ale nie miało to znaczenia, dopóki był tam, aby ją wesprzeć, gdy Thomas nieuchronnie stracił odwagę…)

Trzymając się za ręce, szli starą drogą. Lasy w nocy straszyły Carol-Anne swoimi szkieletowymi drzewami i niesamowitymi nawoływaniami nocnych ptaków, ale teraz sprawiało jej to przyjemność. Gdyby była prawdziwą czarownicą, zbudowałaby swoją chatę właśnie tutaj i spędziłaby całą noc pełzając przez czarny las, szukając dzieci do kradzieży. Ta myśl sprawiła, że ​​się uśmiechnęła.

Daniel już się rozluźniał, próbując ją przytulić, gdy szli, i szeptał, gdy mówił, tak aby jego usta mogły być bardzo blisko jej ucha. Pewnie wykona prawdziwy ruch, zanim dotrą do domu na wzgórzu, ale to było w porządku. Może nawet by mu na to pozwoliła. Dlaczego nie w tym momencie?

Świtając się ponownie, Thomas powiedział: „Słyszę coś tam”.

– Obrazujesz rzeczy – powiedziała Carol-Anne.

— Nie, ja też to słyszę — powiedział Daniel, oglądając się przez ramię. „Ktoś jest na drodze za nami”.

— W krzaki, szybko — powiedziała Carol-Anne. Thomas próbował się sprzeciwić, ale Daniel zakrył mu usta dłonią, podniósł go i pociągnął.

Cała trójka przykucnęła w zaroślach i wstrzymała oddech, gdy w polu widzenia pojawił się niesamowity spektakl: dziesiątki upiornych, kołyszących się świateł unoszących się w lesie, długa i wężowa parada.

Carol-Anne zobaczyła, jak światła migoczą na wietrze i zdała sobie sprawę, że to świece. Była to procesja ludzi, z których każdy trzymał przed sobą światło, każdy miał na sobie ręcznie wykonaną drewnianą maskę z pyskiem ptaka, świni, kozy lub dzikiego psa, jednocześnie prymitywnych i realistycznych.

Thomas pociągnął ją za rękaw i wskazał palcem, a Carol-Anne też to zobaczyła: sukienkę ich matki pod jedną z ptasich masek.

Ludzie szli dwa na dwa, a przejście zajęło im dużo czasu. Czy to było całe miasto? Poruszali się jak w transie, w całkowitej ciszy. Drewno wydawało się zimniejsze i Carol-Anne nagle nie przeszkadzało, że Daniel chciał się zbliżyć. Ścisnął jej dłoń tak mocno, że obawiała się, że może stracić palec.

Kiedy tylne szeregi w końcu przemaszerowały obok, poczuła, że ​​się rozluźnia, ale był moment, w którym serce ściskało jej serce, kiedy mężczyzna na samym końcu, ten w czarnej masce kozy, tak dziwacznej i dziwnej, że prawie nie można jej było rozpoznać jako zwierzę, zatrzymał się. i wydawało się, że patrzy prosto na trójkę nastolatków.

Carol-Anne zjeżyły się wszystkie włosy. Thomas jęknął. Zęby Daniela zadzwoniły. Czy zostali zauważeni? Czy zamierzał powiedzieć innym? Dlaczego po prostu tam stał?

Kiedy Carol-Anne pomyślała, że ​​nie wytrzyma przez kolejną sekundę, mężczyzna odwrócił wzrok i poszedł dalej. Odetchnęła cicho. Daniel ponownie pociągnął za własną maskę.

– Czy on nas widział?

– Nie mogę powiedzieć – powiedziała Carol-Anne. Potem, po chwili wahania: „Chodźmy za nimi”.

Thomas wiercił się, ale nie protestował. Daniel wyglądał na niepewnego, ale jego kroki nie omieszkały podążać za jej, gdy wyszła z zarośli, zbierając martwe liście i gruz ze swojej sukienki. Jej odwaga na chwilę osłabła na widok upiornych imprezowiczów, ale teraz jej determinacja znów stwardniała. Całe miasto szło w niewielkiej odległości od nich i nic nie widziało. To było jak zwycięstwo samo w sobie. Była głodna więcej.

Szli z połową szybkości, żeby przypadkiem nie dogonić dorosłych. Droga wozów prowadziła ich obok małego cmentarza (starego jak miasto, choć nikt nie potrafił dokładnie określić, kto tam został pochowany) i w głąb wzgórza. Już niedługo...

Carol-Anne sapnęła, kiedy dom na wzgórzu pojawił się w polu widzenia. Było to starzejące się i zniszczone pajęczynami miejsce, tak mocno związane z tajemniczą tradycją Halloween, że noc i miejsce były praktycznie tym samym, i w rzeczywistości obaj wrócili do założenia miasta.

Co drugą noc w roku był porzucany, z wyjątkiem nikczemnego dozorcy, który zajmował się terenami i komponował coraz bardziej kolorowe i zaskakujące sprośności, by krzyczeć na te dzieciaki wystarczająco odważne i ciekawskie, by zapuścić się bliżej.

Próba wkradnięcia się do domu na wzgórzu (oczywiście w inny dzień niż Halloween) była rytuałem przejścia dla miejskich dzieci, ale nieliczni, którym się to udało, zawsze byli rozczarowani, że nie znaleźli tam niczego interesującego.

Ale teraz było inaczej. Wszystkie drzwi były otwarte, a wszystkie okna oświetlone, od ziemi do wieżyczki Królowej Anny. Podwórko jarzyło się migotliwym blaskiem setek lampionów w kształcie dyni, ich wyszczerbione usta i ogniste oczy żarzyły się, by powitać wszystkich.

Oglądanie domu tak otwartego i jasnego było teraz jak oglądanie martwej osoby, która nagle usiadła i zaczęła się śmiać. Zamaskowani ludzie skręcili z tyłu wzgórza, by wejść do domu frontowymi drzwiami. Powitał ich stary pan Glover, dozorca. Miał na sobie świeży, nowy garnitur, a nie swój zwykły łachmany płaszcz i raczej rozbrajający uśmiech, niż jego zwykły grymas, i sam wyglądał trochę jak latarnia z dyni.

To wszystko nastolatki mogli zobaczyć ze swojej kryjówki przy płocie cmentarza, ale front i wnętrze domu były nadal ukryte. Carol-Anne to nie wystarczyło.

Przyjrzała się płotowi z kutego żelaza ze spiczastymi szprychami. Minęły lata, odkąd próbowała się wślizgnąć, a nie pamiętała najlepszego sposobu. Kiedy rozważała zagadkę, Daniel wskazał. Kilka stóp dalej była luka, w której brakowało stopy jednego baru. Nie sposób było przejrzeć zarośniętych chwastów, gdyby nie siedzący tam przysadzisty czarny kot ze świecącym w ogniu dyni.

Kot wbiegł na podwórko, gdy Carol-Anne pochyliła się; szczelina była wystarczająco duża, by ją wpuścić, gdyby zdjęła kapelusz. Przeszła przez kraty ogrodzenia i przygotowała się do pełzania za nim, ale Thomas powiedział: „Poczekaj!”

Carol-Anne przewróciła oczami. Wyraz niedowierzania w szeroko otwartych oczach na jego twarzy sprawił, że zrobiło jej się niedobrze.

– Naprawdę nie wchodzisz?

– Jak myślisz, dlaczego tu przybyliśmy?

Thomas wił się. Oczywiście tak naprawdę nie wiedział. Wiedziała, że ​​Daniel też tego nie rozumie, i nie próbowała wyjaśniać żadnemu z nich poza śmiałością, przechwałkami i nakłanianiem. Teraz połowiczne serce Thomasa dawało mu to, co najlepsze, jak zawsze.

Cofnął się o kilka kroków i wyjąkał: „To nie w porządku”.

– Nie jesteś zmęczony ciągłym robieniem tego, co mówią ci mama i tata?

– To nie tak – powiedział Thomas, a teraz w jego głosie pojawiła się nuta prawdziwego strachu, która zaskoczyła Carol-Anne. – Ta rzecz w lesie z maskami była dziwna. Czuła się… źle. Cokolwiek dzieje się w tym domu, nie jest dla nas dobre. Powinniśmy wracać.

Carol-Anne zbadała zgarbione ramiona i spuszczone oczy brata. Wiedziała, że ​​błagał ją, a nawet zdała sobie sprawę, że w pewnym sensie miał rację.

Ale potem wyobraziła sobie, jaka będzie jego przyszłość: nigdy nie opuści tego miasta. Stanie się ulubionym dzieckiem i nie będzie miał nic wspólnego ze światem zewnętrznym, i osiedli się z własnymi dziećmi, a jego największym strachem byłoby to, że pewnego dnia będą na tyle dorośli, by kwestionować życie tutaj i być może zechcą odejść, ponieważ nigdy tego nie zrobił.

Nawet teraz, gdy odwrócił się w stronę lasu i domu z białym całunem powiewającym na wietrze, jego los był przypieczętowany. Część jej chciała iść za nim… ale potem przypomniała sobie swój gniew. Jej rodzice ją skrzywdzili. Miasto ją skrzywdziło. Musiała kogoś zranić.

Zwróciła się do Daniela. "Co z tobą?" powiedziała. Zawahał się. Nie miał na to więcej żołądka niż Thomas. Ale podczas gdy strach przed nieznanym był potężną rzeczą, tak samo głupi 18-letni boner, ledwie zakryty czerwonymi rajstopami.

Daniel podszedł z nią do ogrodzenia. Była pewna, że ​​docenił widok, kiedy pochyliła się i przecisnęła przez szczelinę. Poszedł za nim, a potem byli w środku.

Wyglądało na to, że wszystkie dyniowate latarnie odwróciły się do nich goblińskimi twarzami, uśmiechając się z zadowoleniem, a może także z oczekiwaniem. Carol-Anne nie była pewna, w którą stronę iść, żeby się nie przewrócić, ale znowu zauważyła kota, siedzącego teraz na wyjątkowo dużej tykwie, i ruszyła w jego stronę.

Nad nimi górował wielki stary dom. Carol-Anne nigdy wcześniej nie była tak blisko. Czuła się oszołomiona i przestraszona. Kot wskoczył na parapet pewnego okna na parterze. Carol-Anne zajrzała do środka i Daniel (po chwili) dołączył do niej.

Migoczące kandelabry przepełnione woskiem oświetlały wnętrze. Wszystko było udekorowane fioletem i czernią, a dom był pełen ludzi. Kiedy weszli, zostawili maski na stosie i Carol-Anne rozpoznała wszystkich: panią Bishop, jej nauczycielkę geometrii, Elizabeth Howe, jej opiekunkę, gdy miała pięć lat, i Sama Wardwella, zastępcę szeryfa. Był tam nawet pastor Corey. Carol-Anne nigdy go nie widziała bez kołnierzyka.

Stoły zawalone jedzeniem i piciem. Daniel podciągnął maskę i zmrużył oczy. "Co oni jedzą?"

Carol-Anne wzruszyła ramionami. – Wygląda jak wieprzowina. Albo cielęcina.

- Na mnie tak nie wygląda... - powiedział Daniel. Cokolwiek to było, wyglądało na różowe i lśniące. Metalowe puchary zalane gęstym czerwonym płynem. Wino, założyła Carol-Anne, dotykając kapelusza. Prawdziwe czarownice miały pić krew i jeść mięso dziecka w takie noce… odepchnęła tę myśl.

Obie nastolatki podskoczyły, gdy pierwsza nuta niskiej, posępnej melodii wstrząsnęła ścianami. To była dziwna muzyka, melancholijna, ale też maniakalna, jakby gracz oszalał z żalu. To wbiło się w kości Carol-Anne i sprawiło, że chciała tańczyć w niewygodny sposób. Nawet stojąc nieruchomo, nie mogła się powstrzymać przed stukaniem palcami u nóg i wiedziała, że ​​Daniel czuje to samo. — Czy to nie organy kościelne? powiedział.

– Nie wiem – powiedziała Carol-Anne, choć była pewna, że ​​tak. Wtedy zauważyła matkę i ojca. Stali w grupce z trzema lub czterema sąsiadami, śmiejąc się i jedząc. Jej ojciec pociągnął duży łyk z kubka i szkarłatne kropelki przykleiły mu się do kącików ust. Daniel wiercił się. – Chodźmy – powiedział.

„Nie widziałem wystarczająco”.

„To tylko duża impreza. Nie ma w tym nic specjalnego”. Ale zwątpienie zabarwiło jego głos. Carol-Anne nie pozwoliła mu odejść.

"Kto to jest?" powiedziała. – Z wciąż założoną maską?

To był ten sam mężczyzna, którego widzieli na drodze, w czarnej masce kozy. Siedział u szczytu stołu, ale nic nie jadł, nie pił i nie rozmawiał z nikim. Carol-Anne czuła, jak jej serce zamienia się w lód, ilekroć jego oczy mijały ich okno. Czy je widział? Jeśli tak, to niczego nie zdradził.

Była tak skupiona, że ​​minęła chwila, zanim zdała sobie sprawę, że Daniel znów szarpie ją za rękaw. "Co oni robią?" powiedział.

Początkowo Carol-Anne nie była pewna, co miał na myśli, ale potem też zauważyła: pastor Corey i pani Bishop stali przy kominku, obejmując się ramionami i ustami zaciśniętymi w rodzaju pocałunku Carol-Anne nie sądziła, że minister powinien dać każdemu.

Stało się to na oczach pana Bishopa, który ze swojej strony był zajęty Rebeccą, ładną pielęgniarką ze szpitala weterynaryjnego, siedzącą mu na kolanach. Wszyscy wiedzieli, że Rebecca była przedmiotem zainteresowania jej szefa, doktora Toothakera, ale jeśli Toothaker miał coś przeciwko, nie protestował, być może dlatego, że poświęcał zbyt dużo uwagi Elizabeth Howe. Wylał trochę wina (lub cokolwiek to było) na przód jej sukienki i próbował to wyczyścić, liżąc jej dekolt.

Wszędzie, gdzie spojrzała, Carol-Anne widziała sąsiadów, nauczycieli i przyjaciół rodziny w dwójkach, a nawet trójkach, a nie jednego z tych, z którymi przyszli. Chętne ręce szybko pociągnęły za guziki, paski i zamki błyskawiczne. Okno zaparowało. Wszystkie świece zapłonęły wyżej.

Pani Carrier, miejscowa piekarz, siedziała na kolanie dyrektora Proctora topless i pozwalała mu pocałować swoje nagie piersi. Spodnie zastępcy Wardwella owinęły mu się wokół kostek, a Mary Bradbury, którą raz w tygodniu przygniatał za próby wkradnięcia się do miejskich barów w czasach jej liceum, klęczała przed nim. Carol-Anne nie do końca widziała, co robi, ale wyraz twarzy zastępcy nie pozostawiał wiele wyobraźni.

Wszyscy wydawali się pijani i majaczeni, ale podejrzewała, że ​​nie miało to nic wspólnego z tym, co było w ich kubkach. Otworzyły usta, ręce wędrowały, a oczy wywróciły. Nagie ciało falowało. Mieszkańcy miasta rozłożyli się i pochylili, kucając, klęcząc i wirując, z ustami i dłońmi poruszającymi się nawzajem.

Ale jakoś jej to nie zaskoczyło, ani nie wydawało się w żaden sposób niewłaściwe. Pulsował w niej pulsujący żałobny żałobny organ, wywołując gorące, mokre uczucie bez nazwy. Nawet stojąc tam, gdzie była, kręciła biodrami w rytm muzyki i przesuwała dłońmi po swoim ciele, oblizując usta.

Daniel ponownie ją pociągnął i wskazał. Tak, była matka Carol-Anne w porzuconej sukience i nogach owiniętych wokół talii ojca Daniela. A skoro już o tym mowa, był ojciec Carol-Anne ze starszą siostrą Daniela, Susannah, odpychający się od niej, gdy pochylała się przed nim. Daniel miał szeroko otwarte oczy. Zdjął maskę i upuścił ją. – To wystarczy – powiedział. „Wychodzę stąd, kurwa”.

– Zostań – powiedziała Carol-Anne, łapiąc go za ramię. Owinęła się wokół niego jak wisząca winorośl. – Pocałuj mnie – powiedziała, odrzucając swoją maskę.

Daniel rzeczywiście próbował ją odepchnąć. – Nie chcesz? ona dodała.

– Nie tutaj. Nie z… tym wszystkim.

"Zapomnij o tym. Posłuchaj muzyki. Nie czujesz tego? Ta część ciebie czuje, mogę powiedzieć..." Przyłożyła dłoń do jego twardziela, a on prawie przegryzł język na pół.

— Carol-Anne, coś jest z tobą nie tak. Ze wszystkimi. Zabierzmy cię do domu.

"To jest głupota. Dlaczego się nie rozjaśnisz? W końcu to impreza…”

Zacisnęła na nim uścisk i opadła na kolana. Oczywiście miał rację; coś było nie tak. Po prostu jej to nie obchodziło. Ściągnęła czerwone rajstopy, odsłaniając jego na wpół wyprostowanego penisa i krętą strzechę wokół niego.

Noc była może trochę za zimna, żeby robić to na dworze, ale pozwoliła, by jej język ślizgał się po nim, zanim go połknęła. Nagle ucieszyła się, że poświęciła czas na zrobienie makijażu i wybrała ten szczególny odcień czerwonej szminki przed wyjściem z domu, ponieważ lubiła wyobrażać sobie, jak jej czerwone, czerwone usta muszą wyglądać tak owinięte wokół niego.

Daniel zamarł jak zwierzę złapane w świetle reflektorów. Przywołał kilka słów, które mogły być ostatecznym sprzeciwem, ale zginęły w żałosnym jęku. Carol-Anne chwyciła go za nogi i przyciągnęła tak blisko, jak tylko mógł.

Wokół nich płonęło światło dyniowych latarni, gdy uklękła na zboczu wzgórza, popychając jego twardego kutasa jedną pięścią i karmiąc się. Z wnętrza dobiegały ekstatyczne krzyki. Mogła sobie wyobrazić osobę, do której należał każdy głos. Jej skóra mrowiła i stała się zbyt gorąca na te ubrania. Daniel pulsował. Mogła już posmakować tego, co się stanie, gdy straci kontrolę, wlewając się w nią i przelewając się. Ta myśl zmieniła jej skórę w ogień.

Próbowała zdjąć resztę kostiumu, ale ciągle się zacinał. Chciała też zedrzeć resztę kostiumu Daniela i wyobraziła sobie, jak zdziera go paznokciami, jakby były kocimi pazurami. Podobał jej się obraz jego młodego, nagiego ciała wyłaniającego się przez szczeliny, gdy go szarpała. Jego kutas ociekał wilgocią.

– Wystarczy… – powiedział.

Wydała dźwięk głęboko w gardle: „Mmmmm…”

„Poczekaj, zamierzam…”

Mocniej złapała go za nogi i przycisnęła do ściany domu. Jeszcze tylko trochę. Już mogła tego posmakować. Młode ciało Daniela nie mogło się powstrzymać, by jej je dać. Zacisnęła usta tak mocno, jak tylko mogła. Jeszcze troszeczkę…

Drzwi frontowe nagle się otworzyły, wypuszczając w noc masę rozhisteryzowanych, nagich ludzi. Daniel skoczył i spróbował uciekać, a Carol-Anne szukała kryjówki w lewo iw prawo, ale kiedy zobaczyła, co stało się potem, zapomniała o potrzebie.

Doktor Toothaker, nagi i lśniący, wybiegł na podwórko i upadł na kolana, parskając, rycząc i drąc ziemię. Wydawało się, że chce krzyczeć, ale wyszedł zniekształcony, beczący krzyk, a teraz jakoś się zmieniał. Jego zarys zmienił się i rozciągnął, a rysy rozpłynęły się i odpłynęły jak wosk ze świecy, iw ciągu kilku sekund nie był już wcale mężczyzną, tylko wielkim czarnym dzikiem, którego szczecina poruszała się na jesiennym wietrze.

Pielęgniarka Rebecca dołączyła do niego, upadając na ziemię w rodzaju ataku i wstając kilka sekund później jako elegancki czarny pies. Obaj biegli, skacząc i bawiąc się, gdy zniknęli w lesie, a wszyscy mieszkańcy miasta wiwatowali.

Kilku wciąż noszących ubrania zgubiło je, a potem zaczęło zrzucać także swoje ludzkie ciała, aż becząca, becząca, wyjąca menażeria świń, psów, kotów, ptaków i kóz wypełniła podwórze i wylała się na drogę, do lasu, w dół. ulice i całe miasto, wypełniając noc swoimi krzykami.

Szczęka Daniela opadła. Carol-Anne również była oszołomiona. Ze zdziwieniem zorientowała się, że są na otwartej przestrzeni, a całe miasto znajduje się zaledwie kilka stóp dalej, i odwróciła się do ucieczki.

Pewnie by jej się udało, ale w tym momencie czarny kot zeskoczył z grzędy i poleciał na nią z sykiem i wysuniętymi pazurami. Krzyknęła i zakryła twarz, a ci z tłumu, którzy nadal byli ludźmi, odwrócili się.

Daniel ponownie próbował biec, ale dopadli go w kilka sekund. (W międzyczasie przynajmniej udało mu się podciągnąć spodnie…). Chwilę później złapali Carol-Anne, wielkiego mężczyznę w masce świni rzucił ją przed tłum.

Gdy ją rozpoznali, od jednej osoby do drugiej przechodziły zszokowane pomruki. Wiatr zgasił większość świecących twarzy dyni, pozostawiając je wyrzucające kłęby dymu z ostro wyciętych ust. Daniel pochylił się, jakby próbował się ukryć, ale Carol-Anne spojrzała każdej osobie w oczy i była zadowolona, ​​że ​​większość z nich się wzdrygnęła. Dopiero gdy zobaczyła przerażenie na twarzy matki i ojca, również się wzdrygnęła, choć tylko trochę.

Jej ojciec powiedział: „Carol-Anne, nie powinno cię tu być”.

Usiadła prosto. „Nie możesz mi już mówić, co mam robić”.

– Nie, kochanie, nie rozumiesz: nie możesz tu być – powiedziała matka i być może to właśnie pilność tych słów sprawiła, że ​​odwróciła się w samą porę, by zobaczyć mężczyznę w masce czarnej kozy. każdy malutki włosek najeżył się, a wilgoć lśniła na jego pysku, unosząc się nad nią.

Jej serce zamarło. Wiedziała, że ​​wydarzy się coś strasznego, ale Boże dopomóż jej, nie mogła sobie wyobrazić, co. Mężczyzna sięgnął po nią i kątem oka zobaczyła, jak jej matka próbuje napierać, by to zatrzymać. Potrzeba było trzech mężczyzn, w tym ojca Carol-Anne, by ją powstrzymać…

Potem ta zimna dłoń delikatnie dotknęła jej policzka i zrobiło jej się zimno na wskroś, a potem przyszedł jej sen i nie stawiała oporu.

***

Carol-Anne leżała w łóżku i słuchała. Na dole rozlegały się głosy, czasem rozmowy, a czasem krzyki, co kilka minut ktoś nowy. Była tu cały dzień i nie miała zamiaru teraz wychodzić.

Thomas przyszedł kiedyś sprawdzić, co u niej, bez przekonania (nie powiedział jeszcze rodzicom, że się z nią wymknął, chociaż była pewna, że ​​wkrótce to zrobi), ale poza tym nikogo nie widziała. Dopiero po południu jej ojciec zapukał do drzwi i usiadł w nogach jej łóżka. Spojrzała na niego kątem oka; wyglądał na bardzo starego i bardzo zmęczonego w sposób, którego nigdy wcześniej nie widziała.

Po kilku minutach w ciszy, gdy oboje nabrali nerwów do rozmowy, która miała nastąpić w następnej kolejności, powiedział: „Wczoraj wieczorem nie było czegoś, co miałeś zobaczyć. To tylko dla wtajemniczonych”.

– Znam zasady – powiedziała Carol-Anne.

"Nie chodzi tylko o to. Nie byłeś gotowy. Nikt cię nie przygotował. Nie wiesz..."

Szukał słów. Carol-Anne zdała sobie sprawę, że jest zakłopotany. Nie dla siebie, ale dla niej, jakby postawił ją w jakiejś kompromitującej sytuacji.

– Nie znasz historii – powiedział w końcu. „Nasze rodziny przybyły tu setki lat temu, żeby uciec przed prześladowaniami. Zabijali takich jak my: wieszali nas na drzewach i palili na stosie, w całości. Chcieliśmy mieć własne miejsce, z przyszłością dla nasze dzieci. To oznaczało tajemnicę. Bez niej świat zewnętrzny zniszczyłby ciebie i nasze rodziny, nasze dzieci…”

Tu się zakrztusił, a Carol-Anne spojrzała na niego ze zdziwieniem. Potem westchnął. „Cóż, co zostało zrobione, jest zrobione”.

– Chyba tak – powiedziała Carol-Anne. Prawdę mówiąc, rozumiała trochę więcej, niż przypuszczał jej ojciec. Przypomniała sobie, jak porwała ją okropna muzyka. Nie było trudno wyobrazić sobie dawne czasy, kiedy ludzie szukali miejsca, w którym ta muzyka i te uczucia mogą rosnąć.

Przez chwilę prawie mogła to zaakceptować i chcieć tego dla siebie… ale to uczucie minęło.

– Są prawa – powiedział jej ojciec. – W sprawach, w których nie mamy nic do powiedzenia. Jeśli chcesz, możesz zostać i zostać wtajemniczony. Za naruszenie obrzędów będzie kara, ale ludzie w końcu zapomną. być rodziną”.

"Jednak?"

„Nigdy nie możesz odejść. Każdy, kto został wtajemniczony, zostaje tutaj. Nie możemy ryzykować, że świat zewnętrzny dowie się o nas”.

– A mój inny wybór?

Stał, a sprężyny jęczały. „Możesz teraz odejść. Ale jeśli to zrobisz, nigdy nie będziesz mógł wrócić. I nigdy więcej cię nie zobaczymy. Jeśli wrócisz, będziemy musieli zaprzeczyć, że cię znamy. Aby zachować tajemnicę”.

Carol-Anne znowu miała to uczucie wściekłości. Jej ojciec odwrócił się i wiedziała, że ​​płacze. Nawet nie obejrzał się, wychodząc. Może i w tym są jakieś zasady, pomyślała z goryczą.

Ostatnie strzępy jesiennych liści przywarły do ​​gałęzi drzewa na zewnątrz. Budziła się na widok tego drzewa codziennie przez 18 lat. Pomyślała o tym, ile musi mieć lat i jak głęboko muszą sięgać jego korzenie.

Miała nawet gorączkowo-żółtą wizję tego, jak musiały wyglądać podobne drzewa w minionych wiekach, ozdobione wiszącymi pętlami i zwisającymi ciałami ludzi takich jak jej matka i ojciec, z kończynami wciąż drgającymi, gdy motłoch obrzucał je kamieniami i szturchał nimi. narzędzia rolnicze—

Ale nie, już go nie było. Nie było wizji. Drzewo było tylko drzewem.

Pomyślała o Danielu. Bez wątpienia miał ten sam wybór. Zastanawiała się, co by zrobił. Co do niej, podeszła do szafy i znalazła swoją starą walizkę, której nie używała od czasu wycieczki klasowej w szóstej klasie.

Celowo odwracając się plecami do drzewa, zaczęła się pakować.

Podobne artykuły

Michael pieprzy kuzyna Taylora. Opowieści Michaela Suttona, część I

Omega Sagas - The Tales of Michael Sutton, Homecoming Surprise Part 1 Zastrzeżenie: To moje pierwsze opowiadanie więc proszę o wyrozumiałość. To w większości fikcja. Postacie są oparte na prawdziwych ludziach, ale większość wydarzeń w tej historii jest fikcyjna. Uczelnia i miasto mają być fikcyjne. Lokalizacja miasta jest oparta na prawdziwym mieście Montpelier, ID. a dwa jeziora są prawdziwe. Nie jestem z zachodniej części Stanów Zjednoczonych, więc przepraszam wszystkich za wszelkie błędne odniesienia do obszaru, który wie więcej o Idaho i regionie wokół niego. Zrobiłem jednak trochę badań. Historia ma duże nagromadzenie, aby ustawić historię i serię. Rozdział/sekcja 5 to miejsce...

1.1K Widoki

Likes 0

ZABAWA BIUROWA 5: Sklep

Jak wszystkie moje opowiadania, jest to opowieść o seksie, a nie o twardym porno. ROZDZIAŁ PIĄTY: SKLEP Postanowiłem wierzyć wszystkim na słowo. Następnego dnia, we wtorek, przyszedłem do biura i przywitałem się ze wszystkimi tak, jak zwykle, chociaż powitanie, które otrzymałem, było znacznie bardziej uważne i słodkie. Upuściłam torebkę i torbę na powierzchnię stacji roboczej i zajęłam się włączaniem wszystkich maszyn, zmienianiem wiadomości telefonicznych itp. Stałam na środku okrągłej stacji roboczej i zdałam sobie sprawę, że patrzę na mnie z wielu stron. Nikt oprócz mnie nie miał powodu wiedzieć, że mogę zareagować tak szybko, zgodnie z sugestią przedstawioną wczoraj wieczorem. Ale...

349 Widoki

Likes 0

Gry komputerowe_(1)

Mandy Wilson siedziała smutna na miejscu pasażera, gdy samochód jej matki Carol podążał za wielką ciężarówką do przeprowadzek wyjeżdżającą z Londynu. „Och, na litość boską, rozchmurz się” – wydyszała starsza kobieta. – Mandy, jedziemy i to wszystko. Te słowa jedynie sprawiły, że Mandy opadła niżej na siedzeniu i coraz mocniej zacisnęła ramiona na kształtnej klatce piersiowej, aż zabolało. „Czasami potrafisz być takim małym dzieckiem” – zauważyła Carol. Mandy odpowiedziała zwyczajowym warknięciem wynikającym z frustracji i bezradności. Powód jej ponurego nastroju pojawił się sześć miesięcy temu, kiedy zupełnie niespodziewanie jej matka ogłosiła, że ​​chłopak Alan poprosił ją, aby się do niego wprowadziła...

346 Widoki

Likes 0

Koniec szkoły

To był koniec szkoły, koniec życia, koniec epoki. Przejściowy czas, kiedy mała uczennica zmieniała się w kobietę, którą chciała być Randy i ja bawiliśmy się od miesięcy i byłem głęboko zakochany, ale jednocześnie martwiłem się, że za bardzo się dla niego zakochałem. Randy był więcej niż kilka lat starszy ode mnie, ja właśnie skończyłam siedemnaście lat. Miał wszystko, czego inni mali chłopcy nie mieli samochodów, rowerów, pieniędzy, kart kredytowych i cudownego siedmioipółcalowego kutasa, którego kochałam…. byliśmy do siebie idealnie dopasowani. Randy nie chciał, żebym szła na zakończenie szkolnej imprezy; chciał robić inne specjalne rzeczy zamiast tego, że chodzę i imprezuję, piję...

2.3K Widoki

Likes 0

Miód na sprzedaż część 2

Sprzedam miód 2 Trzymałem czek Jebowi, ale nie sięgał po niego i zacząłem się martwić, że może wycofać się z umowy. Jeb podrapał się po jądrach i powąchał palce; zapach musiał spotkać się z jego aprobatą, ponieważ spojrzał na mnie, przetoczył zapałkę w ustach na drugą stronę i powiedział. – Mam kilka wskazówek, żeby dodać tę umowę. Powiedział, że stara się brzmieć jak prawnik. „Jakie warunki?” Spojrzałem na niego podejrzliwie. - No cóż - przerwał - zabierzesz moje młode, a ja nie będę chciał jej widzieć przynajmniej raz na miesiąc, bo będę za nią bardzo tęsknił. Twoi krewni sprowadzą ją z...

2.3K Widoki

Likes 0

Mój Konstantyn i ja -

Więc znowu jestem tutaj, pogrążony w myślach, odcinając się od wszystkich. To jeden z tych nastrojów, które wkradają się tak powoli, jak wieczór szampana, pojedyncza świeca i playlista, która może sprawić, że przekręcenie nadgarstka na tęczowej paradzie będzie chciało podciąć mu nadgarstki. Początkowo myślisz, że masz ochotę na szampana, tylko dlatego, że smakuje tak słodko i jest ulubionym napojem tostów w czasie świętowania, więc jakże może być ponuro. I oczywiście świeca symbolizuje poczucie romansu, pasji, a nawet spokojnej samozachowawczej medytacji. I oczywiście wymówka dla playlisty zbiega się z tym uczuciem potrzeby muzyki, które odzwierciedla spokojny, zbiorowy nastrój, który kontemplujesz. I oto...

2.3K Widoki

Likes 0

Prawda czy wyzwanie: wydanie sąsiadów

Prawda czy Wyzwanie: Edycja Neighbors Postacie: Czarna rodzina - Johnson's Mąż: Thomas, 40 lat, 6', 200 funtów, 12-calowy kutas Żona: Jasmine, 35 lat, 5' 7 150 funtów, piersi 44DD, talia 34 cale, tyłeczek 48 cali. Córka: Kelly, 14 lat, 5' 2 cale wzrostu, 95 funtów, miseczka 32C, 18-calowa talia, 28-calowy tyłeczek. Syn: Marcus 15-latek, 6 stóp i 3 cale wzrostu, 195 funtów, 12-calowy kutas Babcia Pam, 64 lata, 5'8 cali wzrostu, 240 funtów, piersi 44F, 52-calowy tyłeczek Biała rodzina: Smith's Ojciec: Jim 38-latek, 5' 11 cali wzrostu, 175 funtów, 11-calowy kutas Żona: Tish, 37-latka, 5' 5 cali wzrostu, 36C piersi, 24...

2.2K Widoki

Likes 0

Nocleg pt. 1

Prolog Nazywam się Alex. Miałem 14 lat i 5'10 w czasie tej historii i mieszkałem w Londynie w Anglii. Zawsze byłem maniakiem i wyrzuconym z prawie wszystkich grup i stowarzyszeń. Ta historia zaczyna się w piątek pod koniec lipca. To była rocznica urodzin moich rodziców, więc wybierali się na tydzień do Cambridge. Moja siostra mieszkała u swojej przyjaciółki Joanny, więc zapytałem moją przyjaciółkę Bellę, czy mogę zostać z nią na tydzień. Prawie zawsze zostawałam z nią, gdy moi rodzice byli poza Londynem i często, gdy byli. Nie musiała pytać rodziców, bo tak dużo czasu spędzałem w jej domu, zaczęli mnie liczyć...

1.9K Widoki

Likes 0

Nerd syn i mama

Nerd syn i mama Mama i jej syn-nerdy, czteroczęściowa historia zostania zdzirą. Janet Bigs była 38-letnią wdową, miała rude włosy, zestaw cycków 38E i tyłek, który trzymała mocno, ćwicząc trzy dni w tygodniu. Janet była mamuśką. Jej syn Wally był małym chłopcem jak na swój wiek, ale będąc w drugiej klasie liceum miał jeszcze kilka lat do dorosłości. Wally był mózgiem klasy, więc dzieci zawsze prosiły go o pomoc w odrabianiu zadań domowych. Próbował dla drużyny piłkarskiej, którą właśnie wykonał jako trzeci bramkarz. Seniorzy byli pierwszymi graczami, a ich środkiem był blondyn o włosach 6'1” imieniem Terry, kapitanem drużyny. Terry zawsze...

1.9K Widoki

Likes 0

Więc co chcesz zrobić?

To był nasz zwyczajny sobotni wieczór. John i ja, nasi najlepsi przyjaciele Tammy i Roger oraz brat Rogera, Brad, spędzamy każdą sobotnią noc wypróbowując nową restaurację. Dzisiejszego wieczoru było nowe włoskie miejsce i świetnie się bawiliśmy. Po powrocie do domu po obiedzie siedzieliśmy wokół, próbując wymyślić coś do zrobienia. Normalnie wypożyczyliśmy wideo, ale padał deszcz, więc nikt nie chciał wracać, a w telewizji nie było dobrych filmów. Więc co chcesz zrobić? – spytał Jan. – Nie wiem – powiedziałem. „Co chcesz zrobić Tammy?” „Nie obchodzi mnie to”, powiedziała Tammy. „Ktoś ma ochotę zagrać w Pictionary?” Chłopaki po prostu patrzyli na nią...

1.4K Widoki

Likes 0

Popularne wyszukiwania

Share
Report

Report this video here.